Tag Archives: adaptacja

Raport z oblężonego żłobka

Zwykły wpis

Dzień pierwszy:

Cudem udaje nam się dojechać na 9:00. Przekraczamy progi grupy drugiej, średniej. M iskrzą się oczy – ile zabawek! Ile dzieci! Całe dwie godziny hiperaktywna M poświęca na bieganie po sali, wyciąganie pudeł z klockami, rozwalanie ich na dywanie i rzucanie się do „basenu” pełnego piłeczek. Mam wrażenie, że traktuje żłobek jak plac zabaw. Na jadalni M co trzy sekundy zmienia miejsce – wiadomo, trzeba sprawdzić czy na jakimś z dwudziestu jednakowych, drewnianych krzesełek nie siedzi się aby lepiej.

Cóż, za dużo bodźców. Ale perspektywy świetlane.

Dzień drugi:

Nie udaje nam się dojechać na 9:00. Ulica Przybyszewskiego stoi, trasa W-Z przestała istnieć, jedziemy ogromnym objazdem. Wpadam dobre 15 minut po wyznaczonym przez panią dyrektor czasie przyprowadzania M. Czas ten jest podobno ważny, bo dzieci albo jedzą, albo szykują się do jedzenia, albo coś tam równie ważnego i przyprowadzanie według własnego widzimisię wzbudziłoby  chaos i trzęsienie ziemi w uporządkowanym harmonogramie dnia. Po chwili dzieci zabierane są na jedzenie do sali obok. M idzie chętnie, bo jeść lubi, a samodzielne picie z kubka jest taaakie fascynujące! Inne dzieci jednak ryczą, łkają i zawodzą. Jak nie trudno się domyślić, po 10 minutach M. ryczy razem z nimi. Wychodzi zapłakana i nie ma opcji żeby została na obiad.

Ja się nie wtrącam do metod pań-opiekunek, to nie ja będę zostawać 8 godzin z zasmarkanymi bachorkami sztuk 12, ale mam wrażenie, że wywołano w dzieciach asocjację: jadalnia = straszne miejsce tortur małoletnich.

Żłobek

Dzień trzeci:

Wyszliśmy 20min. później niż ostatnim razem, a i tak dojeżdżamy w okolicach 9:00. Po pół godzinie muszę zostawić M na pastwę pań. Dziś jestem pół-wyrodna i w drodze do pracy jednak trochę popłakuję. W porze obiadu wyczekujemy pod salą. Ryk dzieci słychać już z ulicy. Nie włączam się do dyskusji matek na temat ilości puszek mleka modyfikowanego, jakie dziecko zjada miesięcznie oraz smaku danonków. Nie bardzo wiem, o czym rozmawiają.

Dzień czwarty:

M już wie, co się święci i wcale nie ma zamiaru mnie puścić. Jako matka wyrodna i nieczuła, zostawiam ją płaczącą. Po ponad dwóch godzinach przyjmuję raport od pani opiekunki, że M, owszem popłakiwała trochę, ale jako jedyna z „nowych” zjadła cały obiad. Wiadomo, jaka matka, taka córka, a jedzenia nigdy dość.

Pozostałe matki nie mogą ukryć zdziwienia, że termin „elastyczne godziny pracy” ma faktyczne zastosowanie w miejscu, gdzie pracuję.

Przyszły tydzień zapowiada się rozwojowo – M będzie leżakować.

Żłobek