Wyobraźcie sobie wesele idealne: dużo wina, muzyka gustom waszym odpowiadająca, jedzenie pyszne, goście kulturalni i nierzygający po kątach, okolica malownicza, a w zanadrzu Najlepszy Mąż. Zapowiadała się impreza życia…. A teraz zagrajmy w Total Destruction IV, w roli głównej Marianna Łucja.
(Uwaga: Zanim wyleję swą frustrację muszę być wobec M uczciwa – jest ona dzieckiem przeuroczym, otwartym i odważnym, a wszelkie poniżej opisane zachowania są zupełnie naturalne dla niespełna półtoraroczniaka.)
Niemniej, w trakcie wesela, a właściwie części wesela, bo spektakularny koniec nastąpił koło 22:00, M oddawała się z zapałem następującym czynnościom (kolejność przypadkowa):
- bieganie po całym budynku bez oglądania się na matkę i bez większej refleksji czy ze schodów można spać jak się nie trzyma poręczy;
- zaczepianie innych dzieci i pokazywanie im, gdzie mają oczy;
- gaszenie świeczek palcami;
- jedzenie sztućcami (swoimi i nieswoimi) i zrzucanie ich na podłogę;
- zabawa kieliszkami do wódki i udawanie, że się z nich pije;
- zajmowanie się (szklanymi!) butelkami, w których nadal znajowały się napoje gazowane i udawanie, że się robi z nich drinki;
- zabawa kapslami po tychże napojach;
- lizanie kostek lodu;
- wysypywanie na siebie jedzenia….
Próżne słowa – Marianna została gwiazdą swojego stolika, wszyscy byli nią zachwyceni i tylko nikt mnie nie zapytał czy miałam szansę poszaleć na parkiecie. Wesele z dzieckiem – nie polecam.